
W połowie grudnia w Jeleniej Górze doszło do wstrząsającego zdarzenia. W rejonie Szkoły Podstawowej nr 10 odnaleziono ciało 11-letniej uczennicy. Dziewczynka zmarła w wyniku licznych ran zadanych ostrym narzędziem. Niedługo wcześniej jeden z uczniów zauważył gwałtowne zajście z udziałem dwóch nieletnich i poinformował o tym swojego ojca, który wezwał pomoc. Z ustaleń śledczych wynika, że o atak podejrzewana jest 12-letnia uczennica tej samej szkoły. Obie dziewczynki chodziły do SP nr 10. Sprawą zajmuje się sąd rodzinny, który zastosował wobec podejrzanej środek zabezpieczający, nie ujawniając jego szczegółów ze względu na dobro postępowania oraz wiek dziecka.
— Płakałem. Powiedziałem mamie, że nie pójdę do szkoły — mówi 13-letni Filip. W poniedziałkowy wieczór, kilka godzin po tragedii, długo rozmawiał z mamą. Informacja o śmierci Danusi rozchodziła się błyskawicznie, a do chłopca docierały coraz bardziej wstrząsające szczegóły. Nie potrafił tego pojąć.
— To była bezpieczna szkoła — mówi ze łzami w oczach. — Nie wierzę, że kiedykolwiek będzie jak dawniej. Wcześniej wszyscy się znali, witali, nie było hejtu ani agresji. A teraz? Jest cisza i strach.
Filip przyznaje, że uczniowie rozmawiają ze sobą inaczej niż wcześniej. — Jesteśmy jakby nieobecni. Nie ufamy sobie. Każdy udaje, że jest normalnie, ale to nieprawda. Niektórzy żartują, ale to śmiech przez łzy.
Szkoła w żałobie. Przerwane lekcje i płacz nauczycieli
We wtorek, podczas pierwszych zajęć po tragedii, emocje sięgnęły zenitu. — Wszyscy wiedzieli, o kogo chodzi. Jest tylko jedna Danusia — mówi Filip. — Wszystkie panie płakały. My też. Najbardziej przeżywała to klasa 5B, do której uczęszczała dziewczynka. Odbywały się rozmowy z wychowawcami i spotkania z psychologami, ale — jak mówią uczniowie — z tym bólem każdy musi zmierzyć się sam.
Trzy noże w plecaku. Czy ofiar mogło być więcej?
Filip wspomina, że 12-latka zachowywała się wcześniej normalnie — śmiała się, rozmawiała z koleżankami. Nikt nie przypuszczał, że tego dnia przyniesie do szkoły trzy noże: harcerską finkę oraz dwa noże kuchenne. Narzędzie zbrodni wyrzuciła do śmietnika, pozostałych policja szukała w krzakach przy pomocy wykrywacza metalu.
— Każdy mógł tam być — mówi Filip. — Danusia została zaatakowana nagle. Nie miała żadnych szans. Zaprzecza też pogłoskom, jakoby doszło do kłótni o chłopaka. — To nieprawda. Danusia była spokojna, nigdy nikogo nie prowokowała.
Mama Filipa dodaje, że okolica uchodziła za spokojną i bezpieczną. — To miała być idealna dzielnica do życia. Nikt nie spodziewał się, że właśnie tu dojdzie do tak niewyobrażalnej tragedii.
Szkoła, która jeszcze niedawno była miejscem codzienności i spokoju, dziś stała się symbolem bólu, strachu i pytań, na które wciąż brak odpowiedzi.